Fundusz nacjonalizacji w roku wyborczym

Po upadku socjalizmu udało się w Polsce – wbrew wielu politycznym sprzeciwom – doprowadzić do tego, że sektor prywatny obejmuje większość gospodarki – pisze ekonomista Forum Obywatelskiego Rozwoju.

Publikacja: 28.03.2019 21:00

Fundusz nacjonalizacji w roku wyborczym

Foto: Adobe Stock

Według OECD jeszcze przed dojściem PiS do władzy Polska – mimo przeprowadzenia wielu prywatyzacji – cechowała się największym zakresem państwowej własności przedsiębiorstw spośród wszystkich krajów Unii Europejskiej. Wynika to z tego, że polskie państwo jest właścicielem zarówno banków i spółek energetycznych, jak i producentów obrabiarek, szlifierek czy sklejki.

Mimo tej niezadowalającej pod względem struktury własnościowej sytuacji rząd PiS pod propagandowym hasłem „repolonizacji" realizuje od 2016 roku bezprecedensowy w ostatnim trzydziestoleciu proces upolityczniania gospodarki: nacjonalizacji oraz subsydiowania państwowych firm i tworzenia nowych (jak Polska Grupa Lotnicza).

Najczęściej stosowanymi do tego instrumentami są do tej pory Polski Fundusz Rozwoju i Fundusz Reprywatyzacji. Ten pierwszy działa w formie spółki prawa handlowego. Wykorzystano go do zakupu Pekao (w konsorcjum z kontrolowanym przez państwo PZU), Pesy czy Polskich Kolei Linowych, które są właścicielem m.in. słynnej kolejki na Kasprowy Wierch.

Ten drugi jest funduszem celowym, powołanym w 2000 roku z przeznaczeniem na zaspokojenie roszczeń byłych właścicieli mienia przejętego przez Skarb Państwa. Jednak od 6 lipca 2016 roku, kiedy znowelizowano ustawę o komercjalizacji i prywatyzacji, środki Funduszu Reprywatyzacji służą głównie finansowaniu powiększania sektora państwowego w gospodarce.

Ponieważ w ostatnich latach zatrzymano prywatyzację firm kontrolowanych przez państwo, to Fundusz Reprywatyzacji nie wykazuje przychodów z tego źródła. Jedynym istotnym źródłem jego przychodów są dotacje z budżetu. W związku z tym pojawił się w kręgach rządowych pomysł stworzenia osobnego funduszu, który byłby zasilany „automatycznie" i którego środkami premier mógłby swobodnie dysponować niezależnie od tego, czy zostanie udzielona dotacja celowa. Takim funduszem, którego jedynym celem ma być rozbudowa sektora państwowego, jest Fundusz Inwestycji Kapitałowych. Jego powołanie przewiduje przyjęta 21 lutego przez Sejm nowelizacja ustawy o zasadach zarządzania mieniem państwowym. Roczne przychody funduszu mają wynieść niemal 2 mld zł.

Proces zwiększania sektora państwowego jest dla gospodarki niebezpieczny, gdyż daje ostateczną kontrolę nad firmami politykom, którzy, w przeciwieństwie do prywatnych inwestorów, nie ryzykują swoich środków. W konsekwencji państwowe firmy kierują się zwykle rachunkiem politycznym – zamiast na potencjalnie opłacalnych przedsięwzięciach skupiają się na realizowaniu nośnych politycznie planów, które pozwalają im zdobywać popularność i wygrywać kolejne wybory. Inną bolączką trapiącą firmy kontrolowane przez państwo jest to, że posady w nich często są traktowane jako partyjny łup – synekury, które można rozdać zasłużonym działaczom. W końcu, przez to, że ich właściciel zarazem decyduje o regulacjach i wydatkach budżetowych, mają one łatwiejszy dostęp do zamówień publicznych i w razie problemów mogą liczyć na ratunek ze strony państwa (nawet jeśli nie bezpośrednio w formie dotacji, to przynajmniej regulacyjny).

W przypadku Funduszu Inwestycji Kapitałowych pojawia się jednak dodatkowy problem. Tworzy się go bowiem w roku podwójnych wyborów. Dysponując funduszem w kwocie niemal 2 mld zł, rząd może wykorzystać go do celów prowadzenia kampanii wyborczej, kierując środki na ratowanie albo tworzenie firm w tych okręgach, w których partia rządząca mogłaby najłatwiej zwiększyć stan posiadania, albo przeznaczając je na realizowanie nośnych politycznie planów budowania narodowych czempionów, czym mógłby kupić głosy wyborców w całym kraju.

Wielkim wyzwaniem reform rynkowych po upadku socjalizmu była zmiana struktury własnościowej gospodarki. W tym obszarze pozostaje wciąż wiele do zrobienia. Według informacji na stronie internetowej Kancelarii Prezesa Rady Ministrów rząd bezpośrednio nadzoruje udziały w 281 spółkach (normalnie funkcjonujących, tj. niebędących w likwidacji albo upadłości). Wykaz nie obejmuje jednak firm działających jako przedsiębiorstwa państwowe, jak np. Porty Lotnicze. Poza tym wiele przedsiębiorstw państwo kontroluje pośrednio, np. przez Agencję Rozwoju Przemysłu (ponad 40 spółek) czy Polski Fundusz Rozwoju. W związku z tym potrzebne są działania dokładnie odwrotne od tych podejmowanych przez rząd. Zamiast tworzyć fundusz służący rozbudowie upolitycznionego sektora państwowego w gospodarce, należy wreszcie dokończyć prywatyzację.

Według OECD jeszcze przed dojściem PiS do władzy Polska – mimo przeprowadzenia wielu prywatyzacji – cechowała się największym zakresem państwowej własności przedsiębiorstw spośród wszystkich krajów Unii Europejskiej. Wynika to z tego, że polskie państwo jest właścicielem zarówno banków i spółek energetycznych, jak i producentów obrabiarek, szlifierek czy sklejki.

Mimo tej niezadowalającej pod względem struktury własnościowej sytuacji rząd PiS pod propagandowym hasłem „repolonizacji" realizuje od 2016 roku bezprecedensowy w ostatnim trzydziestoleciu proces upolityczniania gospodarki: nacjonalizacji oraz subsydiowania państwowych firm i tworzenia nowych (jak Polska Grupa Lotnicza).

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił